Czy w małżeństwie trzeba pójść na kompromisy? Kiedy?
W małżeństwie tak, jak w każdym poważnym związku nie można nie pójść na kompromisy, są nieodzowne!
Czy są jednak takie sytuacje, gdy kompromis należy odrzucić? Zdecydowanie tak! W sytuacji, gdy jest ograniczona nasza wewnętrzna wolność, gdy tracimy wielkie wartości, na których opiera się nasza osobowość (na przykład uczciwość, lojalność, szczerość, przyjaźń, poczucie obowiązku) kompromis należy odrzucić! Jest to bardzo ważne, bo bez siebie samych nie możemy kochać drugiej osoby.
Małżeństwo to związek, w którym każdego dnia dokonuje się wyboru dotyczącego bycia z drugą osobą.
“Uczyniwszy na wieki wybór, W każdej chwili wybierać muszę”, jak powiedział poety, Jerzy Liebert.
Kochać drugą osobę oznacza chcieć dla niej tego, czego ona sama chce, a nie tego co myślimy, że dla niej jest dobre. Małżeństwo musi się stać przestrzenią umożliwiającą rozwój obydwojga partnerów. Jeśli małżonek dostrzeże, że jego możliwości rozwoju nie zostały zrealizowane, prędzej czy późnij ten problem wyjdzie.
Kompromisy są potrzebne w małżeństwie. Muszą dotyczyć drugorzędnych wartości, takich jak: sposób ubierania się, spędzania wolnego czasu, wystroju domu, posiłków.
Nie zawsze dobrze jest pójść na kompromis tylko po to, by uniknąć konfliktów. Czasem kompromis może przynieść straty. Szczerość wobec sobie jest bardzo ważne, by małżeństwo przyniosło rozwój.
Zachęcam do dialogu o kompromisach, o tym, w jakich sprawach nigdy nie poszlibyście na kompromis, czego najbardziej boicie się stracić, idąc na kompromis, w jakim stopniu możecie zrezygnować z czegoś dla dobra małżeństwa, które kompromisy już zawarte chcielibyście zmienić. Bądźcie szczerzy i otwarci, odważni i wytrwali w budowaniu waszego małżeństwa.
Wolność to według definicji brak przymusu, możliwość działania zgodnie z własną wolą. To sytuacja, w której można dokonywać wyborów spośród wszystkich dostępnych opcji. Czy małżeństwo jest związkiem, które mi ją odbiera? Jak patrzę na moje małżeństwo?
Jak to mówią niektórzy, małżeństwo jest więzieniem, jako współmałżonek stajesz się niewolnikiem, od tej pory nie będzie już niczego. Małżeństwo to mniej czasu na karierę, własne pasje, spotkania z przyjaciółmi. Z takiego postrzegania życia małżeńskiego biorą ślubne gadżety z takimi napisami, jak: “Już po chłopie”, “Koniec wolności”, “Sorry chłopaki musiałem”, “Pomocy”. Najlepiej zacząć od początku. Czy wstąpienie w związek małżeński to był mój wolny wybór? Większość ludzi myli dzisiaj miłość z namiętnością, wstępuje w związek małżeński z obawy przed samotnością, dla interesu, z wygodnictwa. W każdym z tych przypadków nigdy nie jest to wolny wybór, ale coś nas popycha do takiej właśnie decyzji.
Wolność oznacza dawać spontanicznie, bezinteresownie niczego nie oczekując. Jeśli ja daję, a druga osoba nie odwzajemnia się, to jest to problem tej osoby, nie mój. Kiedy taka sytuacja ma miejsce, warto przyjrzeć się fundamentom naszego związku, na czym zbudowaliśmy małżeństwo. Jeśli budujemy na trwałych podstawach, jesteśmy zaangażowani, małżeństwo jest miejscem rozwoju i zwiększenia osobistej wolności. Nie ogranicza jej, ale wywyższa.
Warto spojrzeć wstecz i zastanowić się, jakimi ludźmi byliśmy w momencie zawierania ślubu, ile swoich słabości pokonaliśmy, jak rozwinął się nasz mąż. Taka refleksja pozwala dostrzec wiele dobra, które zadziało się w naszym wspólnym życiu, a które umyka nam w codziennym pośpiechu.
Nieustannie zachęcam do dialogu w spokojnym miejscu, gdzie będzie czuć się swobodnie i spokojnie. Zapytajcie siebie nawzajem, czy czujecie się przy sobie wolni. Dlaczego tak albo dlaczego nie? Jeśli w tym momencie czulibyście się naprawdę wolni, co byście zrobili? Czy boicie się siebie nawzajem? Porozmawiajcie o tym, z czego musieliście zrezygnować i ile was to kosztowało. Spróbujcie wymienić pragnienia, które udało wam się zrealizować i te, które jeszcze czekają na realizację. Przedyskutujcie kwestie, o których trudno Wam rozmawiać i zastanówcie się, dlaczego pewnych rzeczy nie potraficie poruszać we wzajemnym dialogu. Po co to wszystko? By ruszyć w drogę ku większej wolności, a tym samym ku większemu rozwojowi małżonków.
Pamiętajcie tylko, że rozmowa nie ma być wzajemnym rozliczaniem się. Zaakceptujcie małżeństwo w jego aktualnej postaci i zwracajcie uwagę na to, co was łączy, a nie to, co was dzieli.
Wiele osób uważa, że problemy w ich małżeństwie wynikają z zachowania partnera lub oczekuje, że druga osoba się zmieni, tylko dlatego, że powiedzieliśmy jej o naszych oczekiwaniach. Szuka źródeł problemów i ich rozwiązań na zewnątrz. To błąd! Nie ma innej drogi niż wewnętrzny proces, którego celem jest zmiana siebie i drugiej osoby. W myśl zasady “Zacznij od zmiany siebie samego, a zobaczysz, że druga osoba też się zmieni”.
Kilka pytań, które warto sobie zadać:
Czy małżeństwo rozwija mnie psychologicznie i duchowo? Dlaczego?
Jakie zmiany są potrzebne, by związek był dla mnie odpowiedni?
Czy partner podoba ci się jeszcze fizycznie?
Czy chciałabyś (chciałbyś) być bardziej słuchana(-ny)?
Co by cię popchnęło do zmiany samego siebie?
Co naprawdę kryje się za moimi wymaganiami?
Jakie zmiany w mojej osobowości są konieczne do tego, abym zaangażowała się w pełni w związek z drugą osobą?
Czy istnieje szansa na to, że mogę się zmienić?
Co powoduje, że psychicznie źle się czuję w związku?
Co spowodowałby, bym lepiej poczuła się z mężem?
Jak często rozmawiacie na takie tematy?
Jakie cechy chciałabym, aby mój partner posiadał?
Jak bardzo szanuję samą siebie? A mojego męża?
Czy dzisiaj ponownie wybrałabym tego człowieka na męża? Dlaczego?
Pytań można, by zadać jeszcze mnóstwo. Warto dać się poprowadzić własnym myślom, wspomnieniom, by odkryć rzeczy, których dotychczas być może nie dostrzegaliśmy. Poprośmy Ducha Świętego o pomoc i dajmy się prowadzić. Dobrze byłoby, by obie strony pomyślały nad pytaniami i byście podzielili się swoim spostrzeżeniami, przeżyciami. Może odnajdziecie wiele iluzji małżeńskich, o których wspominałam dwa tygodnie temu. I rozmawiajcie na ten temat, zaangażujcie się, nie bójcie się pytać i odpowiadać na trudne pytania.
Bardzo ważne jest zaangażowanie, a ono nie zależy od tego, ile lat jesteśmy ze sobą. Gdy nasze małżeństwo trwa bardzo długo nie oznacza, że znamy dobrze siebie. W małżeństwie nie możemy się bać zaangażować całkowicie z drugą osobą, nawet jeśli ona nie jest doskonała. Nikt z nas nie jest doskonały. Czasem lękamy się w pełni zaangażować, bo obawiamy się odrzucenia albo oszustwa. Czasem może być tak, że związaliśmy się z osobą, która ma poważne problemy, zdaliśmy sobie sprawę dopiero po fakcie albo wydawało nam się, że nasza miłość wszystko pokona. Nic bardziej mylnego. Jeśli wydaje nam się, że nie poradzimy sobie sami, warto poszukać pomocy na zewnątrz, poszukać specjalisty. I zachęcam do modlitwy w intencji naszego małżeństwa.
Zapraszam Was dziś do wyruszenia w głąb siebie, w głąb swojego związku, by odkryć nieznane nam dotychczas lądy. Odpowiadajmy sobie na pytania i dialogujmy z małżonkiem! Niech to nas buduje, byśmy byli bardziej zaangażowani, a nasze małżeństwo rozwijało się i piękniało!
Czy spotkaliście w swoim życiu małżonków, którzy są wciąż niezadowoleni, niezrealizowani, nieszczęśliwi? Iluż małżonków ciągle sądzi, że zrealizuje mrzonki, które urzekły ich w młodości? Iluzje prowadzą małżeństwa do rozczarowania, ponieważ nie można ich zrealizować. Nie jest możliwa zmiana, jeśli podążamy za mitami. Natomiast jeśli zrzucimy ciężar, który każe nam realizować złudzenia poczujemy się lżejsi, a nie sfrustrowani i wreszcie będziemy mogli odkryć siebie samych i współmałżonka takich, jakimi jesteśmy naprawdę
Nie ma ludzi, małżeństw, miłości podobnych do siebie. Nie ma recept, które byłyby dobre dla wszystkich. Zarzućmy iluzje, a wyruszmy w podróż odkrywania siebie, drugiego człowieka, bogactwa naszego związku. To o wiele bardziej pasjonujące niż realizowanie idealnych wizji, które nosimy w naszych umysłach i sercach.
Kilka małżeńskich iluzji…
Pragnienie idealnego partnera
Szukamy partnera pozbawionego wad, bo wydaje nam się, że przy nim będziemy wieść szczęśliwe i spokojne życie. Tak naprawdę nie szukamy miłości, ale własnej wygody, ochrony. Takie poszukiwania są nieco infantylne, dziecinne, jak dzieci chcemy otrzymać wszystko i natychmiast. Może to prowadzić do ciągłej zmiany partnerów, bo po okresie zauroczenia, okazuje się, że partner nie spełnia moich oczekiwań. Prowadzi do życia w ciągłym rozczarowaniu…
Przekonanie, że trzeba zawsze być razem
Nikt na świecie nie może się zjednoczyć z nami całkowicie, niemożliwa całkowita symbioza z żadnym człowiekiem. Nie musi nas przerażać poczucie samotności czy niezrozumienia, którego czasem każdy z nas doświadcza. Ten typ iluzji może spowodować, że małżeństwo zamknie się całkowicie na świat zewnętrzny, by żaden bodziec ich nie oddzielił od siebie, a jeden z partnerów chce, by drugi był zawsze gotowy do spełnienia każdego życzenia. Nietrudno zauważyć, że takie zachowanie prowadzi do wzajemnej urazy, frustracji, depresji…
Przekonanie, że druga osoba powinna zrozumieć wszystko i natychmiast
Umiejętność słuchania jest bardzo ważna w małżeństwie. Może nam się jednak wydawać, że mąż powinien zrozumieć myśli, których nie wyraziłyśmy w ogóle albo dość jasno. Z drugiej strony chcielibyśmy wiedzieć o drugiej absolutnie wszystko, ale to niemożliwe. Może nam się też wydawać, że znamy się na wylot i nie wsłuchujemy się w drugą osobę. Nie należy zakładać niczego z góry… Czasem pomaga stworzenia listy swoich przeżyć, myśli próśb i jasne ich wyrażenie.
Przekonanie, że małżeństwie zawsze należy zmieniać swoje zachowanie
Rozmawianie o własnych potrzebach, wymaganiach jest bardzo ważne w związku małżeńskim. Przekonanie, że on musi się zmienić, dostosować do naszych oczekiwań, bo mu o tym powiedzieliśmy w dowód miłości, to już iluzja. Jeśli się nie zmienia, wnioskujemy, że nas nie kocha. Drugą stronę może to wpędzić w poczucie winy, a pewnych skłonności cech, nie jest w stanie zmienić. Na przykład z męża introwertyka, nie zrobimy duszy towarzystwa. Iluzją jest przekonanie, że współmałżonek musi się do nas całkowicie dostosować. Dobre małżeństwo jest oparte na wzajemnej akceptacji. Nasz małżonek może nas naprawdę kochać, ale może nie być w stanie w sposób zasadniczy zmienić swojego zachowania.
Przekonanie, że powodzenie małżeństwa zależy od podobieństwa charakterów
Iluzją jest przekonanie, że kochać się oznacza mieć takie same gusty, taką samą osobowość. Obawiamy się różnic i tego, że nie zostaniemy zaakceptowani. Szukamy wygody, łatwej komunikacji. Obawiamy się dyskusji. Dobre małżeństwo natomiast jest oparte na uzupełnianiu się charakterów. Akceptacja różnic jest wyrazem siły, dojrzałości, otwartości na nowe doświadczenia, nowe wzory. Przykład: ja lubię ciszę i książki, mój mąż lubi odpoczywać przy muzyce.
Przekonanie, że małżeństwie należy pertraktować, negocjować, targować się
Nieumiejętność szanowania drugiej osoby, powoduje ciągłe i wyczerpujące dyskusje, których jedynym celem jest chęć udowodnienia swoich racji, dominacji, kontrolowania. Brak pewności siebie maskujemy postawą “handlową”.
Przekonanie, że dobre małżeństwo jest statyczne
Małżeństwo jako związek na całe życie jest rzeczywistością złożoną i nieraz trudną., pełną sukcesów i porażek. Są małżeństwa, które mogą się nam wydawać zbyt spokojne i takie, które żyją w wydawałoby się ciągłym konflikcie. I jedne i drugie mogą być szczęśliwe. Zresztą każde małżeństwo przechodzi różne etapy: po okresie burz, może nastąpić czas spokoju. Iluzją jest przekonanie, że sukces małżeństwa zależy od braku kłótni.
Przekonanie, że dobre małżeństwo nie potrzebuje czasu
Nie można wszystkiego robić dobrze. Chęć robienia wszystkiego oznacza nie robić dobrze niczego. W pewnym momencie życia trzeba znaleźć w sobie odwagę dokonania wyborów, odwagę, by z czegoś zrezygnować. Iluzją jest, że małżeństwo nie wymaga wysiłku, czasu, jest nam cudownie dane. Małżeństwo nie jest metą, ale punktem wyjścia… Ale o tym już było:)
Lubisz, jak w domu jest czysto, dzieci grzecznie się bawią, pilnie się uczą, a z mężem żyjecie w idealnej harmonii? Tak? Ja też. Doskonale wiemy, że taka sielanka nawet jeśli się pojawia, to tylko na chwilę. Przynajmniej u mnie. I co wtedy, gdy się kończy? Jak reagujemy?
Warto uznać, że doskonałość dla nas, istot ludzkich, nie istnieje. A na pewno jest dobrą drogą do rozpadu małżeństwa, do życia w oderwaniu od rzeczywistości… Tym samym pozbawia nas możliwości rozwoju. Chcemy realizować nasze mrzonki, sny, nierealne oczekiwania, a nie staramy się bazować na naturze, które jest nam podarowana. A przy tym straszliwie się męczymy.
Możemy oczekiwać od współmałżonka, że będzie doskonały w każdej sferze życia, wszędzie: w pracy, w domu, w społeczeństwie. To oczekiwania osoby, która nie chce konfrontacji z rzeczywistością. Nie potrafimy przyjąć, zaakceptować i zrozumieć i jesteśmy ciągle niezadowolone. Niesamowicie się męczymy.
Tak, oczekiwanie od siebie i wszystkich wokół nieustannej doskonałości, powoduje frustrację. Często powoduje fizyczne zmęczenie. Banalny przykład: kiedy coś zgubię, muszę to znaleźć. Poszukiwania nieraz trwają wiele godzin, wymagają przeprowadzenia śledztwa wśród domowników; męczą mnie i innych, a gra często niewarta świeczki. Dodatkowo towarzyszy temu żal do siebie i innych. Wystarczy uznać, że nie jestem doskonałą i mogę czasem coś zgubić, może mi coś nie wyjść. Nie poddaję się, ale podejmuję nową próbę zmiany siebie…
A małżeństwo? Jeśli nie spełnia moich nierealnych oczekiwać, jest niedoskonałe w moim mniemaniu (a jest), to co robię? Może dojdę do wniosku, że trzeba się rozstać…
Czy jestem perfekcjonistką? Jak reaguję w chwilach, gdy moje życie, mój mąż, moje małżeństwo nie spełnia moich oczekiwań?
Jak powiedział Winston Churchill: “Sukces polega na przechodzeniu od porażki do porażki bez utraty entuzjazmu”.
Małżeństwo z definicji to związek oparty na poszanowaniu różnic, wynikających z charakteru i osobowości. Małżeństwo to zobowiązanie wobec drugiej osoby. Jeśli nie istnieje owe zobowiązanie, nie istnieje tez prawdziwy związek.
“Kochaj bliźniego, jak siebie samego” Zatem najpierw musimy skoncentrować się na zobowiązaniu wobec siebie samego. Nie można kochać drugiej osoby, jeśli najpierw nie kochamy siebie. Przepisem na małżeństwo, udane małżeństwo, którego szukamy jest przede wszystkim to, aby znać i kochać siebie. Wiele osób, żyjących w małżeństwie sądzi, że potrafi kochać, jednak nie szanuje siebie samych, nie ceni siebie, nie lubi siebie. I od tego trzeba by było zacząć… Od spojrzenia w głąb siebie z całą szczerością… Przyjrzyjmy się sobie i zobaczmy, czy kochamy siebie, czy się sobie podobamy. Myślę, że wielu z nas ma z tym problem. I nieraz obwiniamy innych, przenosimy winę, chcemy uniknąć odpowiedzialności. Trzeba nam zacząć od siebie i uznać swoja wartość, popatrzeć na siebie oczyma Boga nie lepiej i nie gorzej – stanąć w prawdzie. Najpierw odnaleźć siebie, by znaleźć drogę do współmałżonka… Tylko prawdziwa znajomość siebie pozwala nie tylko stawiać wymagania innej osobie, ale przede wszystkim ją zrozumieć i zaakceptować.
Akceptacja nie oznacza rezygnacji, uległości lub niemożności wyrażania siebie, własnych opinii. Nie oznacza, że nie możemy krytykować. Właśnie ktoś, kto nas kocha, kto jest nam bardzo bliski może sobie pozwolić na wyrażenie własnej opinii. Przecież nikt nie zna nas lepiej niż współmałżonek, nikt nie zna lepiej naszych możliwości i w chwilach zwątpienia, może nas zachęcić do działania. Nie krytykujemy siebie po to, by obniżać sobie wzajemnie wartość, tylko dodać motywacji do zmiany. Potrzeba tu zaufania wobec siebie nawzajem, że pragniemy dobra dla siebie. Nie mylmy też budującej krytyki z krytykanctwem, wyśmiewaniem, obrażaniem…
Zastanówmy się: czy znamy siebie, czy kochamy siebie, czy potrafimy przyjąć krytykę z ust naszego współmałżonka i czy potrafimy wypowiadać budujące słowa krytyki, czyli takie, które wskazują drogę. Co jest naszym celem, gdy wypowiadamy własną opinię?
Jak mówią terapeuci, kobiety w ostatnich latach, czują się częściowo rozczarowane, zawiedzione życiem małżeńskim. Nie darzą męża zbytnim szacunkiem. Mają często wygórowane, nierealne oczekiwania wobec partnera. Terapeuci stwierdzają, że mężczyźni rzadziej narzekają na swój związek. Być może zestresowani pracą, “wyścigiem szczurów” w domu chcą spokoju i odpoczynku. Bardziej powierzchownie od kobiet podchodzą do małżeństwa. Jednak chyba coraz więcej mężów zaczyna się zastanawiać, czego oczekują kobiety.
Czego pragną kobiety…
No właśnie: czego pragną kobiety? Czego się spodziewałaś wychodząc za mąż? Wreszcie będę miała męża… On mnie zawsze będzie słuchał, będzie mnie zawsze rozumiał, będziemy zawsze wszystko robić razem, raz w tygodniu będzie mi przynosił kwiaty, nie będziemy się kłócić? Jakie pragnienia, jakie wyobrażenia nosiłyśmy w sercach w momencie zawierania związku małżeńskiego?
Czy mówiłaś mężowi o swoich oczekiwaniach i czy znasz oczekiwania swojego męża? Czy podejmowaliście takie tematy przed ślubem?
Nasze samopoczucie, ocena naszego życia zależy nie tyle od tego, jak nam się obiektywnie żyje, ale bardziej od tego, jak nasza rzeczywistość ma się do oczekiwań, do tego, czego się spodziewaliśmy. Być może wchodziłyśmy w małżeństwo z oczekiwaniami niemożliwymi do spełnienia. Nie dziwmy się zatem, że nie czujemy się do końca szczęśliwe. Jeśli nie zmodyfikujemy naszych pragnień, nie urealnimy ich, będziemy całe życie nieszczęśliwe. Szukamy winnych wokół siebie, a nie zauważamy, że źródłem naszych frustracji są zbyt wyidealizowane oczekiwania.
Więcej dawać, mniej oczekiwać…
Przyjrzyjmy się naszym oczekiwaniom (najlepiej z kartką w ręku): tym w dniu ślubu i tym obecnym, oceńmy ich realność. Być może trzeba obniżyć poprzeczkę, jaką postawiłyśmy naszym współmałżonkom, naszym małżeństwom. Będziemy szczęśliwsze, jeśli nasze małżeństwo nie będzie polegało na nieustannym rozliczaniu siebie i małżonka. Ileż to razy wydaje nam się, że nasz mąż nie kocha nas wystarczająco, nie rozmawia, nie jest dość miły… Być może należy przedstawić mu swe oczekiwania, bo do tej pory tego nie robiłyśmy… A może skuteczną okaże się droga do szczęścia, polegająca na większym dawaniu i mniejszych oczekiwaniach?
Pragnę zaprosić Cię do wyruszenia w drogę ku pogłębieniu miłości małżeńskiej. Nieważne czy żyjesz ze swoim małżonkiem dwa miesiące, dwa lata czy dwadzieścia albo i więcej. Przez kilkanaście tygodni spróbuj przyjrzeć się sobie, swojemu życiu, małżeństwu i być może zostaną przed Tobą odkryte sprawy, których do tej pory nie dostrzegałeś (- łaś).
Nie istnieją gotowe recepty na stworzenie szczęśliwego związku. Zapewne w swoim życiu spotkałeś wiele szczęśliwych małżeństw, ale w bardzo odmienny sposób. Każdy przypadek jest inny, jak różni są ludzie. Jedno jest pewne: szczęście, spokój, harmonia nie są nam podarowane, ale musimy je zbudować. Zawarcie małżeństwa jest punktem wyjścia, w którym wszystko się zaczyna, a nie metą, do której dotarliśmy, punktem, w którym czekają nas jedynie owacje, najlepiej na stojąco, gratulacje, zaszczyty, radość. Małżeństwo to początek drogi i od nas zależy, jak ona się kształtowała przez lata.
Być może na początku wydawało się nam, że siła naszej miłości pokona wszelkie przeszkody, a w toku życia okazało się inaczej. Być może przygasł dawny blask naszych uczuć… I co gorsza nie widzimy wyjścia, by je odświeżyć. Być może droga, którą ci zaproponuję w tym Ci pomoże.
Małżeństwo to projekt, który przewiduje nieustanny rozwój. Bez ciągłego dialogu, współpracy nie dochodzi do rozwijania relacji. Jeśli pozostawimy nasze małżeństwo same sobie, ono umrze, nie będzie żyło. To tak, jakbyśmy posadzili nasionko pięknego kwiatu, postawili w kącie pokoju bez dostępu do światła i wody i oczekiwali, że wyrośnie piękny kwiat. Nic nie dzieje się bez naszego wysiłku.
Na początek poświęć trochę czasu, by popatrzeć na zdjęcia ślubne. Zobacz, jacy byliście piękni, młodzi, zakochani, szczęśliwi, z nadzieją patrzący w przyszłość. Przypomnij sobie spokojne chwile, w których doświadczałeś (-łaś) spokojnej radości… Pozwól sobie na nowo doświadczyć tamtych przeżyć (bez żalu, że coś potem nie wyszło), po prostu spróbuj “zresetować radość” (szczegóły w poprzednim wpisie😊).
Od zawsze tęskniłam za prawdziwym przyjacielem. W młodości miałam wiele osób, które nazywałam przyjaciółmi, które wspierały mnie i którym ja pomagałam w przeróżny sposób, z którymi spędzałam czas, odkrywałam nowe miejsca, dzieliłam zainteresowania, prowadziłam głębokie rozmowy. Jestem pewna, że każda z tych osób odcisnęła swój ślad w moim sercu. W młodości również uczyłam się i zaczynałam doświadczać, że moim najlepszym przyjacielem jest Jezus. Na Nim zawsze mogę polegać, On mnie zawsze przygarnie, przytuli, wysłucha; tak naprawdę On zna mnie najlepiej! Jednak tęsknota za ludzką przyjaźnią zawsze się odzywała i swe spełnienie znalazła w małżeństwie.
Czy przyjaźń w małżeństwie jest potrzebna, czy może wystarczy miłość, namiętność? Podobno prawdziwa miłość to 3 razy „P”- przyjaźń, przywiązanie i pożądanie. Wokół siebie zapewne dostrzeżemy małżeństwa zbudowane wyłącznie na pożądliwości, na zakochaniu, ale bez faktycznego zainteresowania drugą osobą, jej sprawami, przeżyciami… Są małżonkowie, którzy nie interesują się tym, co jest ważne dla męża czy żony, nie chcą słuchać o swoich dniach w pracy.
Trudno mi wyobrazić sobie życie w takim małżeństwie, w którym nie mogłabym podzielić się z mężem tym, co naprawdę przeżywam, nie mogłabym liczyć na jego wsparcie i pomoc. Wiem, że takie małżeństwa istnieją, funkcjonują, ale to smutne. Myślę, że Bożym zamysłem było to, by w małżeństwie połączyła nas przyjaźń tak głęboka, jaka nie łączy nas z żadnym innym człowiekiem. Inne przyjaźnie mogą się kończyć, zmieniać swą intensywność z przeróżnych przyczyn, np. zmian miejsca zamieszkania. Jednak z małżonkiem pozostajemy na zawsze. Przyjaźń w małżeństwie jest niesamowicie ważna, trzyma razem w jedności męża i żonę. Jest konieczna i bezkonkurencyjna.
W moim życiu po doświadczeniach różnych przyjaźni i ciągłej tęsknoty za taką prawdziwą, to właśnie w małżeństwie budujemy tę, której mi brakowało. Takie moje pierwsze mocne doświadczenie mężowskiej przyjaźni to początek małżeństwa. Około pół roku po naszym ślubie bardzo poważnie zachorowała moja mama. Kilka tygodni trwała w zawieszeniu między życiem a śmiercią. Były to bardzo, bardzo trudne dla mnie chwile, w którym przeżywałam swój osobisty dramat. Wcześniej nie miałam do czynienia ze szpitalem, a przynajmniej nie w takim stopniu. Wchodziłam z ogromnym lękiem na oddział intensywnej terapii, bo nie wiedziałam, co mnie spotka i czego się dowiem. Każdy telefon, gdy byłam daleko, budził mój niepokój i obawy, że będzie to najgorsza wiadomość. I w tych chwilach doświadczałam oparcia w moim mężu. Nie wiem, jak przeżyłabym tamte chwile, gdyby go przy mnie nie było. Ten czas i doświadczanie wsparcia wyryły się w moim sercu na całe lata, by przypominać mi, że mój mąż będzie przy mnie trwał w najgorszych chwilach, razem przeżyjemy różnorodne burze w naszym życiu (a w następnych latach było ich wiele)…
Mam też i inne, weselsze doświadczenia. Pod wpływem mojego męża zmieniałam się w przeciągu tych lat; podejmowałam różnorodne wyzwania, na które nie zdobyłabym się, gdy nie on. A i mój mąż w przeciągu tych kilkunastu lat małżeństwa zmieniał się, rozwijał.
Budowanie przyjaźni w małżeństwie to nic nadzwyczajnego, to właściwie całkiem zwyczajne, codzienne życie, codzienne dzielenie się tym, co każdy chowa głęboko w sercu. Nieraz nie ma czasu na nadzwyczajne wyjścia, ale zawsze można znaleźć czas na długie rozmowy wieczorne, gdy wesoła gromadka w końcu zaśnie.
Miłość i przyjaźń – dwa filary małżeństwa, które jest naszą wspólną drogą do Boga, naszego najlepszego Przyjaciela.
Czy udane i szczęśliwe życie małżeńskie jest możliwe po zdradzie jednego z małżonków? Kiedyś myślałam, że nie ma absolutnie żadnych szans na odbudowanie związku, w którym doszło takiego zła. Może jakoś małżonkowie funkcjonują po zdradzie, żyją ze sobą, bo mają dzieci, kredyt itp., ale żeby się kochać, czerpać radość z relacji między nimi? Nie, to niemożliwe.
Jako dość młoda żona usłyszałam historię pewnego małżeństwa z 30 – letnim stażem małżeńskim. Podczas swej opowieści żona podzieliła swoje małżeństwo na trzy okresy i określiła je następująco: pierwsze dziesięciolecie nazwała czasem względnego szczęścia, następne okresem nieszczęścia i bólu, a ostatnie, aktualnie trwające dziesięciolecie określiła mianem superszczęścia. Cóż takiego wydarzyło się w historii tego małżeństwa na poszczególnych etapach ich wspólnego na życia? Rozpoczynali swe małżeństwo jako zakochani młodzi ludzie, cieszyli się sobą, budowali swe gniazdko, rodziły się ich dzieci, osiągali sukcesy w pracy. Wszystko dobrze układało się w ich życiu… Następnie przyszedł czas, w którym małżonkowie zaczęli oddalać się od siebie, oddawać się bardziej karierze zawodowej niż budowaniu wspólnoty małżeńskiej. Mąż zaczął interesować się innymi kobietami, z którymi spotykał się w pracy. Nawiązywał kolejne romanse, często nie wracał na noc do domu. Kiedy żona zorientowała się, co jest przyczyną takiego stanu rzeczy, bardzo cierpiała. Okres rozłamu, zdrad, bólu, krzywdy, wzajemnych oskarżeń trwał latami… W końcu w momencie, gdy małżonkowie chcieli się rozwieść, dali sobie ostatnią szansę. Żona natrafiła na pewne ogłoszenie… Pojechali na rekolekcje małżeńskie, gdzie oddali swoje życie Jezusowi i z Nim rozpoczęli odbudowę swego związku. On pomógł im przebaczyć sobie nawzajem krzywdy, jakie każde z nich wyrządziło współmałżonkowi, pomógł im zakochać się w sobie na nowo! Po dziesięciu latach od tych wydarzeń określali swój ostatni okres wspólnego życia jako superszczęśliwe!
Powyższa historia utkwiła mi w pamięci i ciągle daje wiele do myślenia. Pokazuje, że nie tylko można „jakoś” ze sobą żyć po zdradzie, ale wręcz można żyć szczęśliwie! Nawet więcej, więź pomiędzy małżonkami może być silniejsza, a miłość dojrzalsza. Z pewnością wymaga to wiele pracy, podjęcia trudu przebaczenia, wspólnej modlitwy, czasem skorzystania z pomocy terapeuty.
Warto pamiętać, że problem zdrady zwykle nie jest winą jednej strony. Najczęściej to konsekwencja braku dbania o relację małżeńską, braku dialogu… Ważne, by osoba zdradzona miała świadomość, że jest współwinna kryzysu małżeńskiego. Obydwie strony muszą nazwać uczucia, które się w nich kłębią: gniew, poczucie odrzucenia, poniżenia i odtrącenia, pragnienie zemsty, odegrania się, wstyd i lęk przed zaufaniem małżonkowi; powinny przyjrzeć się, ale nie podsycać emocji, by ruszyć w kierunku jedności… Nieodzowne jest tu przebaczenie, by nie tkwić w przeszłości, ale móc budować coś nowego. Przebaczenie nie oznacza zapomnienia, udawania, że nic nie zaszło, akceptowania zła. Przebaczamy innym, gdy wyzbywamy się urazy i nie domagamy się zadośćuczynienia za doznaną krzywdę lub poniesioną stratę. Przebaczenie nie jest łatwe i nie dokonuje się w jednej chwili. Warto podjąć trud, gdyż przebaczenie nie tylko uzdrawia nasze relacje z drugim człowiekiem i samym Bogiem, ale przez nie przychodzi nasze własne uzdrowienie na każdej płaszczyźnie: duchowej, emocjonalnej i psychicznej. Przebaczenie jest procesem, który osobie przebaczającej pozwala żyć w pokoju i radości. Mamy wybór: trzymać się kurczowo swojego bólu albo przystać na Bożą propozycję, by przebaczyć z Jego pomocą, uwolnić się i zacząć żyć pełnią życia.
Miłość małżeńska jest darem, który otrzymujemy od Boga, a zdrada jest jego niszczeniem. Jednak Bóg troszczy się o swój dar. Rzuca nam koła ratunkowe, tak jak w opisanej wyżej historii, sprawił, że żona „przypadkowo” zauważyła ogłoszenie, które rozpoczęło proces odbudowy małżeństwa. Bóg wzywa do wzajemnej miłości, również w tych bardzo trudnych momentach, jakim jest zdrada małżeńska:„Pokochaj raz jeszcze kobietę, która innego kocha i cudzołoży” (Oz 3,1). Bóg daje moc do pokonania kryzysu, wybaczenia i budowania dojrzalszej relacji małżeńskiej. Warto otworzyć się na Jego łaskę, wspólnie wyciągnąć wnioski z trudnej sytuacji i na nowo ruszyć w drogę…