Akceptacja czy rezygnacja?

Tagi

, ,

Małżeństwo z definicji to związek oparty na poszanowaniu różnic, wynikających z charakteru i osobowości. Małżeństwo to zobowiązanie wobec drugiej osoby. Jeśli nie istnieje owe zobowiązanie, nie istnieje tez prawdziwy związek. 

“Kochaj bliźniego, jak siebie samego” Zatem najpierw musimy skoncentrować się na zobowiązaniu wobec siebie samego. Nie można kochać drugiej osoby, jeśli najpierw nie kochamy siebie. Przepisem na małżeństwo, udane małżeństwo, którego szukamy jest przede wszystkim to, aby znać i kochać siebie. Wiele osób, żyjących w małżeństwie sądzi, że potrafi kochać, jednak nie szanuje siebie samych, nie ceni siebie, nie lubi siebie. I od tego trzeba by było zacząć… Od spojrzenia w głąb siebie z całą szczerością… Przyjrzyjmy się sobie i zobaczmy, czy kochamy siebie, czy się sobie podobamy. Myślę, że wielu z nas ma z tym problem. I nieraz obwiniamy innych, przenosimy winę, chcemy uniknąć odpowiedzialności. Trzeba nam zacząć od siebie i uznać swoja wartość, popatrzeć na siebie oczyma Boga nie lepiej i nie gorzej – stanąć w prawdzie. Najpierw odnaleźć siebie, by znaleźć drogę do współmałżonka… Tylko prawdziwa znajomość siebie pozwala nie tylko stawiać wymagania innej osobie, ale przede wszystkim ją zrozumieć i zaakceptować. 

Akceptacja nie oznacza rezygnacji, uległości lub niemożności wyrażania siebie, własnych opinii. Nie oznacza, że nie możemy krytykować. Właśnie ktoś, kto nas kocha, kto jest nam bardzo bliski może sobie pozwolić na wyrażenie własnej opinii. Przecież nikt nie zna nas lepiej niż współmałżonek, nikt nie zna lepiej naszych możliwości i w chwilach zwątpienia, może nas zachęcić do działania. Nie krytykujemy siebie po to, by obniżać sobie wzajemnie wartość, tylko dodać motywacji do zmiany. Potrzeba tu zaufania wobec siebie nawzajem, że pragniemy dobra dla siebie. Nie mylmy też budującej krytyki z krytykanctwem, wyśmiewaniem, obrażaniem… 

Zastanówmy się: czy znamy siebie, czy kochamy siebie, czy potrafimy przyjąć krytykę z ust naszego współmałżonka i czy potrafimy wypowiadać budujące słowa krytyki, czyli takie, które wskazują drogę. Co jest naszym celem, gdy wypowiadamy własną opinię? 

Dlaczego wyszłam za mąż? Czego pragną kobiety?

Tagi

,

Jak mówią terapeuci, kobiety w ostatnich latach, czują się częściowo rozczarowane, zawiedzione życiem małżeńskim. Nie darzą męża zbytnim szacunkiem. Mają często wygórowane, nierealne oczekiwania wobec partnera. Terapeuci stwierdzają, że mężczyźni rzadziej narzekają na swój związek. Być może zestresowani pracą, “wyścigiem szczurów” w domu chcą spokoju i odpoczynku. Bardziej powierzchownie od kobiet podchodzą do małżeństwa. Jednak chyba coraz więcej mężów zaczyna się zastanawiać, czego oczekują kobiety.  

Czego pragną kobiety… 

No właśnie: czego pragną kobiety? Czego się spodziewałaś wychodząc za mąż? Wreszcie będę miała męża… On mnie zawsze będzie słuchał, będzie mnie zawsze rozumiał, będziemy zawsze wszystko robić razem, raz w tygodniu będzie mi przynosił kwiaty, nie będziemy się kłócić? Jakie pragnienia, jakie wyobrażenia nosiłyśmy w sercach w momencie zawierania związku małżeńskiego? 

Czy mówiłaś mężowi o swoich oczekiwaniach i czy znasz oczekiwania swojego męża? Czy podejmowaliście takie tematy przed ślubem? 

Nasze samopoczucie, ocena naszego życia zależy nie tyle od tego, jak nam się obiektywnie żyje, ale bardziej od tego, jak nasza rzeczywistość ma się do oczekiwań, do tego, czego się spodziewaliśmy. Być może wchodziłyśmy w małżeństwo z oczekiwaniami niemożliwymi do spełnienia. Nie dziwmy się zatem, że nie czujemy się do końca szczęśliwe. Jeśli nie zmodyfikujemy naszych pragnień, nie urealnimy ich, będziemy całe życie nieszczęśliwe. Szukamy winnych wokół siebie, a nie zauważamy, że źródłem naszych frustracji są zbyt wyidealizowane oczekiwania. 

 Więcej dawać, mniej oczekiwać… 

Przyjrzyjmy się naszym oczekiwaniom (najlepiej z kartką w ręku): tym w dniu ślubu i tym obecnym, oceńmy ich realność. Być może trzeba obniżyć poprzeczkę, jaką postawiłyśmy naszym współmałżonkom, naszym małżeństwom. Będziemy szczęśliwsze, jeśli nasze małżeństwo nie będzie polegało na nieustannym rozliczaniu siebie i małżonka. Ileż to razy wydaje nam się, że nasz mąż nie kocha nas wystarczająco, nie rozmawia, nie jest dość miły… Być może należy przedstawić mu swe oczekiwania, bo do tej pory tego nie robiłyśmy… A może skuteczną okaże się droga do szczęścia, polegająca na większym dawaniu i mniejszych oczekiwaniach? 

Punkt wyjścia czy meta?

Tagi

,

 Pragnę zaprosić Cię do wyruszenia w drogę ku pogłębieniu miłości małżeńskiej. Nieważne czy żyjesz ze swoim małżonkiem dwa miesiące, dwa lata czy dwadzieścia albo i więcej. Przez kilkanaście tygodni spróbuj przyjrzeć się sobie, swojemu życiu, małżeństwu i być może zostaną przed Tobą odkryte sprawy, których do tej pory nie dostrzegałeś (- łaś). 

 Nie istnieją gotowe recepty na stworzenie szczęśliwego związku. Zapewne w swoim życiu spotkałeś wiele szczęśliwych małżeństw, ale w bardzo odmienny sposób. Każdy przypadek jest inny, jak różni są ludzie. Jedno jest pewne: szczęście, spokój, harmonia nie są nam podarowane, ale musimy je zbudować. Zawarcie małżeństwa jest punktem wyjścia, w którym wszystko się zaczyna, a nie metą, do której dotarliśmy, punktem, w którym czekają nas jedynie owacje, najlepiej na stojąco, gratulacje, zaszczyty, radość. Małżeństwo to początek drogi i od nas zależy, jak ona się kształtowała przez lata.

Być może na początku wydawało się nam, że siła naszej miłości pokona wszelkie przeszkody, a w toku życia okazało się inaczej. Być może przygasł dawny blask naszych uczuć… I co gorsza nie widzimy wyjścia, by je odświeżyć. Być może droga, którą ci zaproponuję w tym Ci pomoże.

Małżeństwo to projekt, który przewiduje nieustanny rozwój. Bez ciągłego dialogu, współpracy nie dochodzi do rozwijania relacji. Jeśli pozostawimy nasze małżeństwo same sobie, ono umrze, nie będzie żyło. To tak, jakbyśmy posadzili nasionko pięknego kwiatu, postawili w kącie pokoju bez dostępu do światła i wody i oczekiwali, że wyrośnie piękny kwiat. Nic nie dzieje się bez naszego wysiłku.

Na początek poświęć trochę czasu, by popatrzeć na zdjęcia ślubne. Zobacz, jacy byliście piękni, młodzi, zakochani, szczęśliwi, z nadzieją patrzący w przyszłość. Przypomnij sobie spokojne chwile, w których doświadczałeś (-łaś) spokojnej radości… Pozwól sobie na nowo doświadczyć tamtych przeżyć (bez żalu, że coś potem nie wyszło), po prostu spróbuj “zresetować radość” (szczegóły w poprzednim wpisie😊).

Najpiękniejsza z kobiet…

Kwiat, Róża, Różowy, Charakter, Roślin, Romans

Domyślacie się, któż jest tą najpiękniejszą? Co roku wybierane są Najpiękniejsze Twarze Roku. Ostatnio nawet znalazła się wśród nich Polka. Kto trafia na tę listę? A która z was chciałaby się na niej znaleźć? Pewnie są wśród Was takie! My, kobiety, lubimy być piękne, podziwiane, zdobywane… Ja dziś jednak chcę napisać kilka słów o Kobiecie, której nie ma na tej liście, a jednak jest tą najpiękniejszą. Maryja! Czym może nas dziś zachwycić prosta i cicha dziewczyna z Nazaretu, czego nauczyć?

Najpiękniejsza z kobiet, bo ma miłość w sobie

Św. Bernadeta po jednym z objawień tak opisywała Maryję: „Miała białą suknię przewiązaną niebieską wstęga, biały welon na głowie i złocistą różę na każdej stopie. Na ramieniu trzymała różaniec. Była bardzo piękna, najpiękniejsza ze wszystkich kobiet, jakie do tej pory poznałam. Była bardzo młoda. Nie była starsza ode mnie”. Co stanowi o pięknie Maryi? Czy doskonały makijaż, świetnie dopracowany strój, niezliczone ilości maseczek i balsamów wklepywane w ciało? Nie! Maryja jest piękna miłością, miłością do Boga, Swego Syna, do każdego z nas. Stąd płynie wniosek: kochaj, będziesz piękna!

Uczy nas miłować, życie w Bogu schować

Maryja nie koncentruje uwagi na sobie, ale stale przekierowuje nasz wzrok na Syna. W swoim życiu nie doświadczała za wiele wdzięczności, splendoru. Tak naprawdę stała z boku wielkich wydarzeń zbawczych. Cicha obecność –  tak bym określiła jej Osobę, która wyłania nam się z kart Ewangelii. A jej wizerunek był i jest najbardziej rozpoznawalny ze wszystkich kobiet, które stąpały po tej ziemi. Jej życie zanurzone w Bogu, ciche i pokorne, ciągle pociąga i zachwyca ludzi. Wniosek: schowaj swoje życie w Bogu, zostaniesz dostrzeżona;  im bardziej zanurzysz się w Bogu, tym mniej będzie ci zależało na pochwałach innych.

Modli się za nami, byśmy wypełnili to, co mówi Pan

Bóg kierował życiem Maryi, bo Mu na to pozwoliła. Zasłuchana, wrażliwa na Słowo, gotowa, by je wypełniać. Czy łatwo usłyszeć głos Boga? Dzięki Matce Jezusa wiemy, że to jest możliwe, że możliwe jest życie poddane całkowicie Bogu. Ona nas tego uczy! Tylko by usłyszeć trzeba wiernie, systematycznie słuchać. Wtedy nauczymy się rozpoznawać Boży głos w naszym sercu i nie pomylimy go z żadnym innym, jak dziecko bezbłędnie rozpoznaje swojego rodzica – tembr głosu, sposób wypowiadania się… Maryja wspiera nas, byśmy słuchali Ojca, bo wie, że to dla każdej z nas najlepsza droga.

Na koniec…

Przebywanie z Bogiem sprawia, że „piękniejemy”, nie tylko nasze serce się zmienia, ale i nasza twarz. Podobno wielu świętych było opisywanych jako niezwykle pięknych z powodu przebywania długiego czasu na modlitwie osobistej, zasłuchania w Pana. Życzę Wam zapatrzenia się w Najpiękniejszą i uczenia się od Niej odbijania piękna Boga. Polecam Wam też najnowszą płytę, którą wydali „Mocni w Duchu” pt. „Biała jak śnieg”. Z jednej z piosenek zaczerpnęłam tytuły…

Czytać i marzyć… czyli jakie pragnienia Bóg wkłada w moje serce

Tagi

,

Lubicie czytać? Lubicie marzyć?  Mam nadzieję, że większość z Was z przyjemnością sięga po lekturę. Chciałam dziś zareklamować dwie książki, które niedawno przeczytałam: „Niespotykane piękno” i „Niedocenione dźwięki” Tamery Alexander. Powieści są pokaźne, pierwsza liczy ponad 600 stron, druga ponad 500 stron. Niech ich rozmiar was jednak nie zraża do sięgnięcia po nie! Lektura jest wciągająca, przyjemna, piękna i subtelna, a przy tym niesie mnóstwo nadziei, napełnia wiarą w Boga i ludzi. Akcja obu książek dzieje się w Stanach Zjednoczonych zniszczonych wojną secesyjną.

„Niespotykane piękno” to historia starej, jak na owe czasy, panny, która nie wierzy w siebie, w swoje piękno, zmaga się z trudnościami związanymi z utrzymaniem siebie i chorego ojca oraz historia arcyksięcia habsburskiego, który przejeżdżając do Ameryki zataja swe pochodzenie, by móc realizować swoje pasje, nieakceptowane przez rodzinę: zamiłowanie przyrodnicze i architektoniczne. Obydwoje próbują realizować swoje marzenia, mimo licznych przeszkód. Dziewczyna pragnie założyć restaurację i wierzy, że Bóg tego również dla niej chce i daje jej nawet odpowiednie miejsce. Niestety kobieta nie otrzymuje pomocy krewnej, która sprzeciwia się jej planom. Początkowo dziewczyna nie rozumie, dlaczego tak się dzieje. Stopniowo jej marzenie przekształca się w coś o wiele piękniejszego, co przechodzi wszelkie jej oczekiwania, nakłania do do czynienia dobra wielu, wielu ludzi… Po czasie usłyszy też od swej krewnej, aby nigdy nie pozwoliła, by ktokolwiek odwiódł ją od tego, do czego czuje się wezwana. Mimo swego dojrzałego wieku przeżywa również wielką miłość… Książka prowokuje do szukania marzeń, jakie Bóg składa w sercu każdej z nas i do walki o ich realizację, bo „nie ma nic bardziej rozdzierającego serce, niż oglądanie się za siebie na utracone okazje; takie, które już nigdy nie wrócą”.

Powieść „Niedocenione dźwięki” opowiada o utalentowanej skrzypaczce, która marzy o graniu w orkiestrze i o docenianym w całym kraju muzyku, który musi ukończyć kompozycję na uroczystość otwarcia nowego budynku opery, a co ważniejsze, chce to zrobić dla kogoś, kto zasiał w nim miłość do muzyki – dla umierającego ojca. Każde z nich natrafia na trudności. Nadzieje Rebecci pryskają, dyrygent mimo niezwykłego talentu nie przyjmuje jej do orkiestry, gdyż w tamtych czasach powszechnie uważa się, że kobiety są „zbyt słabe i delikatne”, aby sprostać wymaganiom pracy w orkiestrze. Natomiast sam dyrygent zmaga się z dolegliwościami zdrowotnymi, które uniemożliwiają mu ukończenie pracy. Książka przenosi nas w świat muzyki klasycznej, niemal słyszymy utwory Beethovena czy Mozarta. Przekonuje nas, że Bóg pragnie naszego szczęścia. Problem polega na tym, że Jego czas i Jego zamiary często nie pokrywają się z naszymi…

Zachęcam Was do przeniesienia się na kilka chwil do świata przedstawionego przez autorkę, by zaczerpnąć siły do realizacji swoich marzeń. Może lektura sprowokuje Was do tego, by poszukać Bożych pragnień w swoim sercu…

Recepta na szczęśliwe życie…

Jak przeżyć najbliższe dni, tygodnie, miesiące, by nie zmarnować swojego życia, by cieszyć się z tego, co się przeżyło, a nie żałować swoich poczynań?

 

Moja recepta na szczęśliwe przeżycie życia: po pierwsze warto zaakceptować to, czego zmienić nie można, a po drugie zmienić to, co możemy i chcemy. Nie wiem, która z tych rzeczy jest trudniejsza. Zależy to pewnie od naszego temperamentu, usposobienia, ale na pewno wymaga pracy nad sobą.

 

Nieraz napotykam zgorzkniałych ludzi, którzy wiecznie narzekają na to, co ich spotyka, ludzi, którzy ich otaczają, na swoją pracę, męża, dzieci itd., krótko mówiąc na wszystko. A z drugiej strony nic nie robią, by to zmienić. Mało tego, ja sama też nieraz popadam w takie „wszystkonarzekanie”. Chyba nikt z nas nie lubi przybywania w towarzystwie takich osób. Przyjemniej spędzać czas z ludźmi radosnymi, zadowolonymi z życia, z których tchnie nadzieja. Czy każdy z nas może stać się takim człowiekiem? Jestem przekonana, że tak!

Po pierwsze zaakceptować to, czego zmienić się nie da…

Są takie sprawy, których po prostu zmienić nie można. Nie mogę zmienić czasu i miejsca swoich narodzin, swoich rodziców, pewnych wyborów, których dokonałam w przeszłości… Pewnie każdy z nas ma własną listę rzeczy, na które nie ma wpływu. Czy wówczas pozostaje tylko narzekanie, jeśli jesteśmy niezadowoleni z tego, czym zostaliśmy obdarzeni? Stanowczo nie. Łatwiej będzie się nam żyło, jeśli zaakceptujemy te sfery naszego życia, mało tego, jeśli podziękujemy za to, co jest trudne do przyjęcia, jeśli znajdziemy pozytywne aspekty swej rzeczywistości. Pewnie nieraz będzie wymagało wiele wysiłku dostrzeżenie dobra w tym, co ciężko znosimy; być może z perspektywy czasu przekonamy się, że nasze doświadczenia, choć może nastręczały wielu trudności, były dla nas najlepsze, kształtowały nas najpiękniej, jak tylko można. Podziękuj za osoby, którymi Bóg Cię otacza, bądź wdzięczna za sytuacje, które Ci daje, a zobaczysz, że życie stanie się łatwiejsze i radośniejsze!

Po drugie zmienić to, co możemy…

Są takie rzeczy w naszym życiu, które możemy zmienić, ale być może boimy się to zrobić, obawiamy się rozejrzeć, popytać innych, jak można inaczej rozwiązać daną sytuację, brak nam odwagi, by podjąć kroki do zmiany. Boimy się różnych rzeczy: opinii innych, ich oceny i krytyki, rozważamy, czy zmiana rzeczywiście przyniesie nam korzyści i w efekcie nie robimy nic. Obawiamy się nieznanego, wygodniej nam żyć w tym, co już znamy, choć nie do końca nas zadowala. Jest takie powiedzenie „kto nie ryzykuje, ten nie ma”. Życie nieraz wymaga od nas ryzykownych kroków, „wstania z wygodnej kanapy” (parafraza słów naszego Papieża:)). Na przykład czujemy, że nasza praca to nie to, czego oczekiwaliśmy, ale boimy się go zmienić, bo co powiedzą inni, zastanawiamy się, czy kiedyś nie będziemy żałować rezygnacji. Jasne, że trzeba rozważyć wszystkie za i przeciw, dać sobie czas, szczególnie jeśli zmiany miałyby dotyczyć istotnych rzeczy, ale z drugiej strony nie bójmy się ryzyka.

Życzę wszystkim, byśmy nie bali się podejmować kroków do zmian w swoim życiu, nawet tych rewolucyjnych (zamiast narzekania na swoją egzystencję) i mieli odwagę realizować swoje marzenia…

Przyjaźń w małżeństwie… Czy to potrzebne?

Od zawsze tęskniłam za prawdziwym przyjacielem. W młodości miałam wiele osób, które nazywałam przyjaciółmi, które wspierały mnie i którym ja pomagałam w przeróżny sposób, z którymi spędzałam czas, odkrywałam nowe miejsca, dzieliłam zainteresowania, prowadziłam głębokie rozmowy. Jestem pewna, że każda z tych osób odcisnęła swój ślad w moim sercu. W młodości również uczyłam się i zaczynałam doświadczać, że moim najlepszym przyjacielem jest Jezus. Na Nim zawsze mogę polegać, On mnie zawsze przygarnie, przytuli, wysłucha; tak naprawdę On zna mnie najlepiej! Jednak tęsknota za ludzką przyjaźnią zawsze się odzywała i swe spełnienie znalazła w małżeństwie.  

Czy przyjaźń w małżeństwie jest potrzebna, czy może wystarczy miłość, namiętność? Podobno prawdziwa miłość to 3 razy „P”- przyjaźń, przywiązanie i pożądanie. Wokół siebie zapewne dostrzeżemy małżeństwa zbudowane wyłącznie na pożądliwości, na zakochaniu, ale bez faktycznego zainteresowania drugą osobą, jej sprawami, przeżyciami… Są małżonkowie, którzy nie interesują się tym, co jest ważne dla męża czy żony, nie chcą słuchać o swoich dniach w pracy.

Trudno mi wyobrazić sobie życie w takim małżeństwie, w którym nie mogłabym podzielić się z mężem tym, co naprawdę przeżywam, nie mogłabym liczyć na jego wsparcie i pomoc. Wiem, że takie małżeństwa istnieją, funkcjonują, ale to smutne. Myślę, że Bożym zamysłem było to, by w małżeństwie połączyła nas przyjaźń tak głęboka, jaka nie łączy nas z żadnym innym człowiekiem. Inne przyjaźnie mogą się kończyć, zmieniać swą intensywność z przeróżnych przyczyn, np. zmian miejsca zamieszkania. Jednak z małżonkiem pozostajemy na zawsze. Przyjaźń w małżeństwie jest niesamowicie ważna, trzyma razem w jedności męża i żonę. Jest konieczna i bezkonkurencyjna.

W moim życiu po doświadczeniach różnych przyjaźni i ciągłej tęsknoty za taką prawdziwą, to właśnie w małżeństwie budujemy tę, której mi brakowało. Takie moje pierwsze mocne doświadczenie mężowskiej przyjaźni to początek małżeństwa. Około pół roku po naszym ślubie bardzo poważnie zachorowała moja mama. Kilka tygodni trwała w zawieszeniu między życiem a śmiercią. Były to bardzo, bardzo trudne dla mnie chwile, w którym przeżywałam swój osobisty dramat. Wcześniej nie miałam do czynienia ze szpitalem, a przynajmniej nie w takim stopniu. Wchodziłam z ogromnym lękiem na oddział intensywnej terapii, bo nie wiedziałam, co mnie spotka i czego się dowiem. Każdy telefon, gdy byłam daleko, budził mój niepokój i obawy, że będzie to najgorsza wiadomość. I w tych chwilach doświadczałam oparcia w moim mężu. Nie wiem, jak przeżyłabym tamte chwile, gdyby go przy mnie nie było. Ten czas i doświadczanie wsparcia wyryły się w moim sercu na całe lata, by przypominać mi, że mój mąż będzie przy mnie trwał w najgorszych chwilach, razem przeżyjemy różnorodne burze w naszym życiu (a w następnych latach było ich wiele)…

Mam też i inne, weselsze doświadczenia. Pod wpływem mojego męża zmieniałam się w przeciągu tych lat; podejmowałam różnorodne wyzwania, na które nie zdobyłabym się, gdy nie on. A i mój mąż w przeciągu tych kilkunastu lat małżeństwa zmieniał się, rozwijał.

Budowanie przyjaźni w małżeństwie to nic nadzwyczajnego, to właściwie całkiem zwyczajne, codzienne życie, codzienne dzielenie się tym, co każdy chowa głęboko w sercu. Nieraz nie ma czasu na nadzwyczajne wyjścia, ale zawsze można znaleźć czas na długie rozmowy wieczorne, gdy wesoła gromadka w końcu zaśnie.

Miłość i przyjaźń – dwa filary małżeństwa, które jest naszą wspólną drogą do Boga, naszego najlepszego Przyjaciela.

Podsumowań czas…

Początek roku wielu z nas skłania do refleksji, budzi nowe nadzieje, plany, marzenia.

Kilka słów mojego podsumowania, tego, za mną i spojrzenie w przyszłość…

W mijającym roku trudno mi wybrać to, co było największym plusem, gdyż obfitował on w dobre wydarzenia. Po pierwsze wydałam trzecią książkę „Oczy Pana”, która przez wielu została uznana za najlepszą z moich powieści. Po drugie wraz z moją rodziną zamieszkałam w wymarzonym nowym domu. Po trzecie zmieniłam pracę na taką, która pozwala mi być więcej dla rodziny i daje mi więcej czasu na realizowanie moich pisarskich pasji. Po czwarte nawiązałam współpracę z grupą „Przepis na małżeństwo”, gdzie podczas warsztatów mogę zachęcać kobiety do realizacji swoich marzeń i pasji.

Wśród największych minusów mogę wymienić poważne choroby w bliskiej rodzinie. To zawsze trudne przeżycia…

Podsumowując rok 2018 był dla mnie czasem kluczowych zmian, które poprawiły jakość życia mojego i mojej rodziny. W kolejnym roku planuję wydanie kolejnej książki, więcej spotkań autorskich, ale przede wszystkim więcej przebywania z moją rodziną.

Życzę wszystkim czytelnikom, aby nie bali się podejmować kroków do zmian w swoim życiu, nawet tych rewolucyjnych (zamiast narzekania na swoją egzystencję) i mieli odwagę realizować swoje marzenia…

Zatroszczy się, czy się nie zatroszczy?

Wierność Boga to niezmienność Jego miłości. Wierność Boża ujawnia się też w dotrzymywaniu obietnic. Bóg jest wierny danemu słowu, przyrzeczeniom. Proste i oczywiste zdania, ale jakże nieraz trudne, by wierzyć i ufać w ich prawdziwość, gdy życie nas „przyciśnie”.

Ile razy w moim życiu, gdy wszystko układało się nie tak, jak ja sobie wymyśliłam, trudno było wytrwać w tej pewności, że Bóg jest wierny danym obietnicom. Ile razy słuchałam Jego zapewnień, że czuwa nade mną i moim domen, moją rodziną i ile razy zadawałam sobie pytanie „zatroszczy się o nas czy nie zatroszczy”? W chwilach, gdy trudno było z pracą, gdy brakowało na życie, gdy wydawało się, że nie ma wyjścia z sytuacji, znikąd pomocy, a Bóg milczy, tak trudno było uwierzyć i zaufać. A Pan zawsze przychodził. Tak to naszym wspólnym małżeńskim życiu bywało, że Bóg pomagał w ostatniej chwili, często wydawało się, że na pomoc jest już za późno, a On zawsze zdążył… Ile razy zadawaliśmy pytanie „czy Ty, Boże, nie mógłbyś pomagać nam trochę wcześniej, a nie dopiero wtedy, gdy się wydaje, że nie ma ratunku?”. Po czasie dostrzegaliśmy owoc takiego Bożego działania: Bóg uczył nas cierpliwości, wytrwałości, zaufania…

Przypomina mi się historia Elżbiety i Zachariasza. Bóg obdarzył ich potomkiem, gdy po ludzku było to absolutnie niemożliwe. Dzięki temu objawiła się w pełni moc Boża. Gdyby otrzymali dziecko wcześniej, choćby po dłuższym oczekiwaniu, mogliby sobie powiedzieć „No, udało się”. W ich sytuacji, gdy biologicznie po ludzku nie mogli już zostać rodzicami, a jednak urodziło im się dziecko, musieli uznać wyłączną interwencję Bożą. I kim został ich Syn… Kimś wielkim i wyjątkowym… Na wielkie rzeczy długo się czeka, nieraz w bólu, płaczu, na kolanach. Czas oczekiwania wypełniają łzy, chwile zwątpienia. Ale Pan zawsze przychodzi, bo jest wierny swoim obietnicom. Nie zawsze dzieje się wszystko zgodnie z naszymi oczekiwaniami, ale Bóg widzi lepiej, dalej, widzi całą naszą drogę, my tylko do kolejnego zakrętu….

Na intensywność naszej relacji z Panem i zaufanie Jego obietnicom, wpływają różne czynniki, m.in problemy w życiu zawodowym, wszechobecny stres i nawał obowiązków , bezsilność w osiągnięciu celów zawodowych, niska samoocena. Kiedy pojawiają się takie problemy człowiek koncentruje się na nich, zapominając o wszechmocy działania Boga. Nie wynika to z niechęci do Pana Boga, ale np. ze strachu przed utratą pracy, brakiem samorealizacji. Zapominając o Bogu, pokładamy ufność w swojej sile, mając pretensje do Pana Boga, że „nie działa”. A to już tylko jeden krok do obojętności duchowej… Dobrze, gdy przy nas jest współmałżonek lub inna bliska osoba, która ma łaskę zaufania pomimo różnych kolei losu. Wtedy obojętność może być, jak chmura przez którą prześwituje słońce zaufania, to znaczy odbieramy sygnał od Pana, że On jest wszechmocny i chce nam pomóc, ale dalszy krok zależy od nas, czy Mu zaufamy i damy się poprowadzić, bo On nigdy nie opuszcza.

Ktoś kiedyś powiedział, że Pan Bóg doświadcza tych, kocha i chce przeznaczyć do większych celów (chce, aby Go głosili). W tej drodze nasz Przeciwnik utwierdza nas w przekonaniu, że Panu Bogu do końca na nas nie zależy. Cały czas żyjemy w przekonaniu, że nie mamy na nic czasu i cały czas musimy się doskonalić, zdobywać, stawiając siebie i nasze ludzkie cele na pierwszym miejscu. Przeciwnik nie namawia nas wprost do grzechu, ale utwierdza nas w przekonaniu, że sami damy sobie radę, a Bóg dotrzymuje słowa tylko wybrańcom i podpowiada „po co masz wierzyć Bogu, jak i tak do tego grona nie należysz?” Prawda jest inna: Bóg kocha każdego i jest wierny swoim obietnicom bez względu na ludzkie błędy i grzech.

Moja trzecia książka

Po różnych zawirowania świąteczno – przeprowadzkowych mam w końcu chwilę, by pochwalić się moją trzecią książką, która ukazała się w marcu 2018 r. 

Oczy Pana to opowieść o losach zagubionych i zranionych ludzi, którym modlitwa i zaufanie w Boży plan pozwalają zapomnieć o trudnych doświadczeniach i z nadzieją wejść w nowy etap życia. Z moimi poprzednimi książkami łączy ją nie tylko miejsce akcji i bohaterowie, lecz przede wszystkim przesłanie, że prawdziwej miłości zawsze towarzyszy przebaczenie i uzdrowienie.

Kilka słów o fabule powieści…

 Jagoda właśnie znalazła wymarzoną pracę w renomowanym biurze rachunkowym i ma nadzieję, że po serii niepowodzeń wszystko zacznie jej się układać. Chciałaby poprawić trudne relacje z babcią, która przez lata ją wychowywała, zastępując nieobecną matkę. Zamierza naśladować swą nową szefową, panią Barbarę, ponieważ wierzy, że osiągnięte przez nią sukcesy zawodowe są najlepszym gwarantem szczęścia.

Piotr próbuje zapomnieć o bolesnym zawodzie miłosnym i angażuje się w kolejny związek, licząc na to, że w końcu uda mu się znaleźć bezpieczną przystań w ramionach nowo poznanej Magdy. Marzy o założeniu szczęśliwej rodziny i dobrym życiu, zgodnym z zasadami, które przez lata wyznawał.

Niestety los brutalnie komplikuje te wszystkie plany. Zaskakujące wydarzenia odbierają bohaterom wiarę w to, co do tej pory było dla nich oparciem, i zmuszają ich do rewolucyjnych zmian, za sprawą których życie już nigdy nie będzie takie samo…

Czy Jagodzie uda się poradzić sobie z trudną przeszłością, a Piotrowi spełnić marzenie o rodzinnym cieple? Czy Bóg pomoże im odnaleźć miłość i szczęście?

Przejdź do paska narzędzi